niedziela, 23 grudnia 2012

Czasem książka nudzi, a czasem zaskakuje...

Książkę wzięłam do czytania ze względu na autora, który stawiany jest obok takich wybitnych postaci jak Gabriel Garciia Marquez i mój ulubieniec Mario Vargas Llosa jako jeden z wybitnych przedstawicieli prozy iberoamerykańskiej. Początek historii intrygował równie mocno jak powyższe porównanie. Główny bohater, Gabriel pisze list samobójczy do Janice. Oczywiście nie zdradzę, co skłoniło go do napisania akurat do tej dziewczyny, dlaczego zamierza się zabić i co się wydarzyło na koniec. Książka zapowiadała się świetnie. Niestety w praktyce przebrnięcie przez ponad 500-stronicowy list okazało się niełatwym zadaniem. Akcja toczyła się w wielu przypadkach zbyt wolno. Postacie, które się pojawiały w relacji młodego Gabriela, były moim zdaniem zbędne. Nie pojmuję w jakim celu w całą historię wplecione jest poznanie pary gejów (Oskara i Nano), co zresztą mojego B. by już w ogóle nie obeszło. Po co było także opisywać wątek dotyczący pana od księgi rekordów Guinnessa, czy inne równie przypadkowe spotkania.
Normalną i w sumie rozsądna kwestią było, skupianie się głównego bohatera na wszystkim co dotyczyło jego osoby i tego co się z nim działo od ostatniego spotkania z adresatką przedśmiertnych wyznań. Niestety mnie ta historia nie wciągnęła. Zainteresowana byłam jedynie początkiem oraz końcem. Środek mnie usypiał i nudził. Nie potrafię określić, w którym momencie przyspieszyłam, ale leniwie płynąca opowieść została w końcu wywrócona do góry nogami. Prawda dotycząca wydarzeń zaskoczyła mocno Gabriela jak i mnie. Mój zaparty dech przy czytaniu pospieszał mnie ku końcowi z prędkością galopującego konia. Po przy-nudnym środku byłam przekonana, że i zakończenie okaże się bliskie rozgotowanemu makaronowi. O ile w połowie chętniej odchodziłam od czytania, to na koniec nic i nikt nie był w stanie przerwać mi w dowolnym momencie.
Pan Dorfman zdecydowanie wybronił się na koniec, ale gdyby nie mój upór, to pewnie nie czerpałabym całej przyjemności z zakończenia. Polecam zapoznania się z "Nianią..." osobom, które są tak uparte jak ja lub mają hopla na punkcie Che Guevary i historii Chile. Jestem przekonana, że B. by nie dał rady, a co więcej nie miał ochoty na taką pozycje ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz