czwartek, 31 stycznia 2013

Małe w powietrzu...

Ani śnieg, ani deszcz. Tym razem mowa o zarazkach. Dopadły mnie i lada moment rozłożą na łopatki. Nokaut przez coś czego nie widać! Niestety to jest jeden z najmniej odpowiednich momentów na chorobę. Na stażu robię prawie:) samodzielnie ważne rzeczy i bardzo chciałabym się w tym wykazać, choć sam temat mnie nie zachwyca. Wolałabym pomagać ludziom, a nie promować stowarzyszenia, ale z drugiej strony... Dzięki temu może znajdzie się ktoś kto sam potrzebuje jakiejś formy wsparcia, promocja w postaci folderu przykuje jego wzrok... dowie się, że istnieje instytucja, która pomaga i... no wątpię jednak...

Pogoda oczywiście nie sprzyja zdrowiu. Jest takie ciepło-zimno. Szkoda tylko, że ja już jestem trochę za duża by grać w takie podchody z Aurą. Wiem, że to kobieta, ale mogłaby się zdecydować.

Od powrotu z pracy walczę nieustannie z Intruzami. Herbata z cytryną, kanapka z czosnkiem i białym serem, rozpylaczem do nosa, pomarańczą, WICKiem do nacierania plecków.. a nie przepraszam, to będzie już w łóżku.
Mama zasugerowała mi, że na uodpornienie powinnam pić liściastą zieloną herbatę. Nie wierze w takie cuda, dość długo piłam to paskudztwo, aż zaczęło mi smakować i faktycznie nic mi nie było, ale nie łączyłam jednego z drugim. Na organizm człowieka wpływa tak wiele rzeczy, że pływające liście w gorącej wodzie niewiele same mogą zdziałać. A może jest inaczej? Ktoś się zamierza kłócić???

Padam.
Uratujcie mnie jutro, bo dziś zamierzam nie wstawać już z łóżka... Niech zarazkom wydaje się, że osiągnęły zwycięstwo, pokonam je z zaskoczenia :)

środa, 30 stycznia 2013

Facebook - uzależniona?

Co nas tak ciągnie do przeróżnych portali społecznościowych? Czemu realne relacje tak często zastępowane są "bywaniem w sieci"? Czy nasze życie stało się tak mało ciekawe? Czy mamy potrzebę podglądania co nowego u innych?
Nie do końca.

Przybliżę Wam mój przypadek. Na podany portal wchodzę średnio przynajmniej raz dziennie. Sprawdzam co nowego się pojawiło. Nie tylko u znajomych mam tam jeszcze parę "polubionych" stron, które czasem wyskoczą z jakimś fajnym zdjęciem/tekstem lub konkursem. W sumie to często lecę skrulem szybko, żeby zajrzeć czy jeszcze czegoś na końcu nie ma nowego. Z reguły nie zatrzymuję się na wpisach dłużej niż sekundę, może dwie. Szukam rozrywki, czegoś zabawnego, albo istotnych wydarzeń u moich znajomych. A właśnie mam tych znajomych tak ponad 180 i co zabawniejsze do większości z nich nie odezwałam się w ciągu ostatniego miesiąca. Ogólnie nie miałam nigdy potrzeby by mieć jak najwięcej przyjaciół czy nawet znajomych Jestem introwertyczką, więc trudno jest przebić się przez skorupkę, którą tworzę. Nie wszystkim się chcę, a ja się nie pcham jak widzę, że nie ma sensu;) Na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby, które zaliczę do swych przyjaciół. Uważam, że jestem szczęściarą, że mam ich aż tylu. Pozostałe osóbki z FB są tak zwanymi znajomymi, bo sami się zapytali czy mogą się ze mną kumplować. No takie mam branie, no:). Przeważnie nie mam nic przeciwko, o ile przynajmniej raz się z kimś spotkałam, gorzej jak zadaje mi pytanie zupełnie obca osobą, która dobija już licznikiem znajomych do tysiąca. O Bosze! Oczywiście część z ludzików na tyle długo znałam, że sama zaprosiłam do swojego małego haremu:)
Powiem Wam, że nie bardzo wiem jak to się dzieje, ale wszyscy mają dzieci, szczęśliwe związki i jeżdżą na wakacje. Człowiek się tak napatrzy i potem można depresji dostać, a że teraz słońce rzadko świeci to już w ogóle katastrofa.
A jeszcze, żeby tak się poużalać, to mało kto pamięta kiedy są czyje urodziny. Już nie trzeba, na FB mamy informację, a jak ktoś chce to na pewno może sobie ustawić, żeby mu i na telefon przychodziło przypomnienie. I tak składamy sobie życzenia nie wiedząc nawet co druga osoba mogłaby chcieć. No w końcu nie znamy na tyle solenizanta/solenizantki. A gdzie miejsce na mały prezent, albo imprezę-niespodziankę? Więzi się rozluźniają, psują, znikają, zupełnie jak obecne towary w świecie wiecznej konsumpcji. Facebook to zuo.

Chciałabym skończyć z FB, ale jak każde uzależnienie, nie przychodzi to łatwo. Bądź co bądź lubię mieć w jednym miejscu mój harem. Dobrze jest przejrzeć co nowego w świecie, który mnie interesuje. Jak zrezygnuję z FB to przecież mogę zacząć robić coś pożytecznego!
Ale kto by to wytrzymał?!

Ja, nie...

poniedziałek, 28 stycznia 2013

4. Idźcie na kawę

Czasem zamiast siedzieć w domu, lepiej wyjść i usiąść wśród ludzi.

4. Idźcie na kawę do nowej/ulubionej knajpki
Wiem, że wyjście wiąże się z dodatkowymi kosztami, nie namawiam więc, by codziennie siedzieć w kawiarni. Czasem jednak, by lepiej się rozmawiało, warto jest zmienić otoczenie Poza tym przebywanie wśród ludzi wpływa hamująco na ewentualne wypominanie złych rzeczy, przez które mogłaby się niepotrzebnie zaostrzyć dyskusję. W końcu w miejscach publicznych staramy się zachowywać kulturalnie. Dajemy sobie więcej przestrzeń. Zatrzymanie się na chwilę w codziennym pędzie, odejście od rutyny czy zmiana otoczenia wpływa dobrze nie tylko na związek, ale i na sposób myślenia.
Powszechną praktyką wśród dużych firm staje się dawanie swoim pracownikom miejsca, które mogłoby wpływać na ich kreatywność. Wychodzi się z ram sztywnych biurowych przestrzeni by stworzyć miejsce z możliwością przestawiania, ciągłej zmiany. Pobudzanie umysłu podczas wyjścia na zwykłą kawę, herbatę, może ciastko jest równie potrzebne dla dwójki bliskich sobie ludzi.
Siedzimy, więc sobie w tej kawiarni, sączymy kawkę/herbatkę toczymy leniwe dyskusje, obserwujemy ludzi, wymieniamy sie spostrzeżeniami o jakości obsługi. Mamy wspaniałą okazję do relaksu, a zarazem mamy Jego/Ją obok/naprzeciwko. Intymność w tej sytuacji jest bardzo przyjemna i zdecydowanie więcej znajduję w tym wartosci dodatnich niż kawa pita w większą grupę osób czy domowa kawa. Zresztą nie od dziś ludzie, którzy dopiero co się poznają zapraszają się w pierwszej kolejności na kawę. Zupełnie jakby można było jeszcze wywróżyc przyszłość związku z fusów. Tylko szkoda, że teraz w większości lokalu jest ekpress. Chcemy szybciej łatwiej, a tak niewiele trzeba by zbudować cos naprawdę trwałego. Usiądźmy i spróbujmy napić się jeszcze małej czarnej przed tym wyzwaniem.

środa, 23 stycznia 2013

Dawca organów

Od jakiegoś czasu ze względu na odbywanie przeze mnie stażu w sąsiedniej miejscowości nie widzimy się za często. Mi wygodniej mieszkać u rodziców, nie muszę się dzięki temu zrywać o nieboskich godzinach na poranny jogging za autobusem. Trochę bardzie uaktywnia się przez to tęsknota za tą drugą częścią związku. Dużo ostatnim czasem sms-ujemy.

Ona: :P:D
Ona :D:P
Ona: :D :P
On: <3 <3 <3
Ona: Ja do Ciebie z uśmiechem, a Ty mi wyskakujesz ze sprzedażą organów :O Nie będę w tym uczestniczyć :D !!!
On: Póki będziesz świadoma :P
Ona: Ale jak nie będę to też się nie zgadzam :O
        Za duże zagrożenie generujesz. Nie wracam do Ciebie :/
On: Demonizujesz :P przyjedź, nic Ci się nie stanie :D no prawie :D
Ona: No sama już nie wiem...
On: Przyjdź będzie cieplej
       <3

Po paru sms-ach o pracy ciąg dalszy:

On: Przytulę Cię jak przyjedziesz <3
Ona: Ale po co
On: Bo Cię lubię
Ona: Przyznaj się, że czaisz się na moje serce..
On: Ja? Nieee. Nigdy.
Ona: "Przytulę Cię jak przyjedziesz <3"
         A to na końcu to nie zapowiedź krwawej jatki ;) ?
On: Nie
Ona: Nos Ci rośnie
On: Nie
Ona: Teraz będę musiała uważać, żebyś mi nie wyłupił oczu.. :(
On: Spadaj

I weź tu bądź z taką romantyczny :D

Zapamiętać: Gdy mężczyzna tęskni, to kobieta ma powód do radości. Nie trzeba się prosić o przytulenie czy uwagę.
Gdy tęskni kobieta, to facet nie ma spokoju ;)

poniedziałek, 21 stycznia 2013

3. Idźcie pojeździć

 Dziś wieczornie, ale jest. Nie zapomniałam ani nie zrezygnowałam z cyklu. Czasem nie mam jak przygotować tekstu wcześniej, ale wróciwszy z pracy mogę już na spokojnie strzelić notkę.

3. Idźcie pojeździć na łyżwach
Być może jeszcze nigdy nie miałeś/aś na nogach narzędzi zbrodni. Warto jednak spróbować. W miastach bardzo często organizowana jest jakaś przestrzeń na lodowisko z działającą tuż obok wypożyczalnią sprzętu. Rozrywka nie jest droga. Przeważnie jest to koszt trochę mniejszy niż wyjścia do kina, przy założeniu, że nie macie własnych łyżew. Gdy nie trzeba korzystać z przymierzalni, takie wyjście we dwoje to groszowa kwestia.
Osobiście uważam, że warto zainwestować we własną parę. Po pierwsze masz pewność, że nikt inny się w nich nie pocił, ani nie sadził grzyba, a poza tym nie będą podniszczone ani tępe, póki do tego nie doprowadzisz. Jazda tępoostrzami nawet zawodowcom nie służy. Niestety do tej pory nie kupiłam swojej pary i jeśli już wychodzę pojeździć to przepacam wypożyczoną. Zabawa jest na tyle dobra, że nie myślę o florze bakteryjnej otulającej nogę.
Wracając do naszej rozrywki, wymienię teraz plusy takiego sposobu na spędzenie wolnego czasu lub zaplanowanej randki. Są to:
* spalenie kalorii (nie wiem ile, ale na pewno baaaardzo dużo :D
* świeże powietrze i dawka wit. D (przy założeniu, że lodowisko jest otwarte)
* pozwolenie sobie na wygłupy
* oderwanie od codziennych obowiązków
* można zaimponować drugiej osobie dobrą jazdą lub dystansem do siebie i swoich umiejętności
Minusy:
* obolałe miejsca (gdy nie jesteś wysportowany lub/i nie umiesz się utrzymać w łyżwach)
* wylądowanie na pogotowiu (dla tych bardziej zdolnych;)

A Wy, jakie sporty zimowe lubicie?
Kto się pisze na aktywizacje, a kto ma zamiar zapaść w sen zimowy?

piątek, 18 stycznia 2013

Atmosfera w pracy



Dla mnie to jeden z ważniejszych kryteriów, które decydują o tym czy zostaję czy zmieniam pracę. Fakt faktem dużo takich okazji do decyzji nie miałam. Przyznaję szczerze, ale jestem przekonana, że pewne aspekty są nie do przeskoczenia. Na przykład moje samopoczucie i zdrowie, którego nie zamierzam z własnej woli tracić. Nic tak nie psuje radości jak niedomówienia, chory wyścig szczurów, szkalowanie ze strony pozostałych członków zespołu. Nie mam ambicji by więcej zarabiać jeśli w przyszłości będę musiała te zarobione pieniążki oddać na służbę zdrowia.
Oczywiście nie zamierzam uciekać jak coś nieprzyjemnego mnie spotka, tak się czasem zdarza, nawet jak ktoś kogoś bardzo kocha (np. w małżeństwie). Jednak nieustanne znęcanie się, nie wchodzi już w rachubę. Wystarczy, że mam ZJN (Zespół Jelita Nadwrażliwego), by jeszcze zmagać się z bólami brzucha, stresem, czy codziennym złym samopoczuciem. Zapewne ktoś powie, że za mało pożyłam by móc oceniać czy na pewno będę konsekwentna w tym co piszę. Przyznaję racje, że nigdy nie wiemy jak się zachowamy, póki nie zostaniemy postawieni w trudnej sytuacji. Mając pewne wartości, które są dla Ciebie ważne i którymi żyjesz, ma się jednak dużą szansę nie zboczyć z obranego kierunku.
Praktycznie od roku byłam bezrobotna na początku chciałam coś znaleźć by mieć pieniądze, by móc dokładać się do rodzinnego funduszu ;). Potem przyszło zniechęcenie, a ostatnio czuję, że brak mi po prostu kontaktu z ludźmi. Łapałam się co prawda czego mogłam. Byłam nianią, kelnerką, opiekunką starszej osoby. W międzyczasie natknęłam się na organizowane w mojej rodzinnej miejscowości szkolenia, które miały kończyć się 3-miesięcznym płatnym stażem. Udało mi się przejść etap kwalifikacji i zaczęłam swój udział w PeOKaeLowskim projekcie. Dzięki temu nabyłam nowych umiejętności, poznałam świetnych ludzi, z którymi utrzymuję kontakt poza oficjalnymi spotkaniami. Wiem, że moje pochwały są znaczne, ale jak się nie dostało oferty pracy nawet w sklepie, to człowiek czuje się naprawdę marnie. Całość naszej aktywności w projekcie miała trwać 9 miesięcy. Już teraz wiem, że moja motywacja do szukania pracy jest większa niż na samym początku, zaraz po studiach. Czuję się silniejsza i przede wszystkim pewniejsza. Na co dzień nie zauważamy tych wszystkich programów, które są realizowane z funduszy unijnych, ale powiem Wam, że teraz widzę jak dużo się dzieje. A to co z tego wynika, jest wielkie, a dla mnie samej bezcenne.
Obecnie jestem na etapie połowy stażu. Udało mi się trafić do ekipy pozytywnych ludzi. Praca jak jest, to człowiek się prawie nie wyrabia, a jak się robi spokojniej, to można trochę pogadać na różne tematy.
W okolicy bezrobocie rozwija się niczym perz, więc nowe siły się przydadzą. Moje CV na wiosnę rozkwitnie nowym doświadczeniem i odbytymi szkoleniami. Mam zamiar znaleźć coś odpowiedniego, albo postarać się wyjechać jako niania za granicę. Wiem, że pieniądze są nam bardzo potrzebne, a siedzenie w domu, gdy nie ma dziecka jest idiotyczne. Moja ogromna chęć i energia poszłyby tylko na zmarnowanie.
Moim ideałem jest grupa ludzi, z którymi będę utrzymywać poza pracownicze stosunki. Nie muszą to być moi przyjaciele, ale dobrze byłoby czuć, że grupa dba o swoich. Świętowanie ważnych wydarzeń byłoby miłym akcentem w zespole. Jak już wspominałam nie chcę się pchać tam gdzie zawiść i szykany się nie tylko czają, ale są wręcz afiszowane.
Wdzięczna będę za wymienienie firm gdzie dzieje się dobrze. Jeśli ja nie skorzystam, to może ktoś inny z odwiedzających.

czwartek, 17 stycznia 2013

O tym i owym :)

Naokoło choroba pożera ludzi... Zaczynają znikać, nie pojawiają się tam gdzie mieli być. Na szczęście ja już się nachorowałam. Teraz tryskam dobrym samopoczuciem. Potrafię się cieszyć z deszczowego poranka jak wychodzę z domu. Przecież jak pada to znaczy, że trochę cieplej. Nie narzekam na aurę. Muszę sobie przywieźć aparat z domu, co by móc pstrykać ładne zdjęcia. W sumie powinnam rozwijać swoje pasje. Na razie skupiłam się na nauce angielskiego. Samouce :D Dokładniej rzecz ujmując to powtarzam i utrwalam rzeczy, które już w szkole przyswajałam. Chcemy w końcu wyemigrować do Norwegii, a tam potrzeba oprócz ojczystego także angielskim się w miarę dobrze posługiwać. Nie oznacza to wcale, że jestem jakąś utalentowaną Norwofilką. Dostała mi się w łapki książka z serii Blondynka na językach. Może słyszeliście. Troszkę nowy sposób na naukę. Żadnej gramatyki. Nauka wyrażeń i słów, które są naprawdę potrzebne w komunikowaniu się. Założenie jest, że gramatyka przyjdzie samoistnie, jak dzieciom, gdy uczą się mówić.

Co do języka Norwegów to dam Wam darmową krótką i łatwą do zapamiętania lekcję:
takk = dziękuję
Ponoć Norwegowie to kulturalny naród, więc słówko się przyda :)

Chcę się jeszcze trochę pożalić na kwestię szukania pracy. Zupełnie nie rozumiem tego, że po studiach osoba, która ma świeże pomysły, jest ambitna, nieskażona pracą, ma ogromna motywację by dawać z siebie bardzo dużo nie może znaleźć niczego sensownego. Nie mówię tu o wybrzydzaniu na zasadzie, bo za małe zarobki, bo za dużo trzeba zostać po godzinach, bo niech oni mnie znajdą, ja CV nie zaniosę, tylko o sytuacjach gdzie praca jest, ale z mopem lub jako kelnerka.
Jestem zdania, że żadna praca nie hańbi, w końcu sama byłam dorywczo w różnych miejscach, ale po coś poświęciłam swój czas, ba 5 lat! I potem dostaję obuchem w twarz, że to na nic!!! Chore, myślę, że nawet bardziej jeszcze niż za przeproszeniem Służba Zdrowia. Jak głupia pcham się jeszcze na podyplomowe myśląc, że to coś zmieni. W coś wierzyć muszę.

I tym optymistycznym akcentem takk za uwagę :D

poniedziałek, 14 stycznia 2013

2 Budujcie

Mam nadzieje, że mój cykl zainteresuje Was przez dłuższy czas. Wydaje mi się, że trochę brakowało takiej kopalni wiedzy, szczególnie dla Panów, którzy czasem nie mają pomysłu na zaproponowanie Jej fajnego sposobu na spędzenie wspólnie czasu.

2. Budujcie z klocków Lego.
Tak wiem, że to z lekka dziecinne, ale właściwie czemu tego wspólnie nie robić. Załóżmy, że się znacie, dobrze się ze sobą bawicie, może chcielibyście sprawdzić czy uda się Wam współpracować, albo nie macie z tym problemu, to na pewno klocki są świetnym urozmaiceniem.
Są w sumie dwie opcje. Można wykombinować pudełko ze starymi klockami. Pomieszane zestawy wyzwolą Waszą kreatywność. Zbudujcie wspólną całość, ale każde niech zajmie się swoją częścią, najlepiej jak potrafi. Można też zakupić jakiś wypasiony duży zestaw, który pozwoli Wam na budowanie czegoś od podstaw wg planu. Trochę to kosztowne, bo zabawki obecnie tanie nie są, ale korzyści z tego płynące są wielowymiarowe. Zobaczysz czy On nie boi się instrukcji, czy Ona jest ogarnięta i co woli: dominację czy uległe podawanie klocuszków.

Nie zachęcam w poście do zabawy po zakończeniu budowy tymi klockami, a konkretniej ludzikami. Ale jak wyjdzie jakoś spontanicznie, to nie ma co kończyć za szybko. Zresztą powiem Wam, że dobrze za pomocą ludzika Lego wyrazić w zabawny sposób swoja propozycję na resztę wieczoru. Jeśli druga strona będzie niechętna to nic prostszego jak się wycofać i skarcić biednego ludzika Lego za jego niemoralne propozycje :D a jak okaże się, że On/Ona tez tego bardzo chcę, to lepiej dla Was.
Propozycja na wieczór przypadnie do gustu szczególnie młodym, ale sądzę, że starsi z zamiłowaniem do Lego też będą się bawili świetnie. Klocki wpływają świetnie na rozwój dzieci, więc czemu nie spróbować zadbać o rozwój związku?

niedziela, 13 stycznia 2013

Prezent trochę (nie)chciany?


Krótki poradnik jak można sobie poradzić z tym jakże interesującym zjawiskiem/sytuacją, jakim jest otrzymanie prezentu od bliskiej nam osoby (teściowej, matki, przyjaciółki, kochanki, szefa, kochanki, seksualnego partnera, itp.) który jednak nie do końca się Nam, lub Naszej drugiej Połówce, lub połówkom obu podoba.

To był moment.
Sytuacja rzadko kiedy możliwa do realizacji, jednakże  zastosowana jest 100% skuteczna. W momencie rozpakowywania, otrzymywania, "podziwiania" prezentu w towarzystwie osoby obdarowywującej, ABSOLUTNIE niechcący upuszczamy otrzymany prezent, który staje się niemożliwą już do ułożenia, układanką trójwymiarową 1000+ elementów. Oczywiście padamy na ziemię płacząc i oskarżając cały świat za tą wielce niesprawiedliwą sytuację, a także złorzecząc na swą przerażającą niesprawność manualną.

Zagubiony w ferworze walki.
Dobra opcja dla osób często przeprowadzających się. Po prostu zostawiamy przedmiot w miejscu nie rzucającym się w oczy, gdzieś za drzwiami na ścianie, na dnie głębokiej szafy (jeżeli meble nie są Naszą własnością). Możliwości jest setki na niechcący zostawienie jakże bliskiego Naszemu sercu prezentu. W ten sposób można się naprawdę wielu rzeczy pozbyć.

Poległ Bohater.
Opcja również dla osób często przeprowadzających się. Obiekt w trakcie pakowania/rozpakowywania poznaje z bliska i w bardzo gwałtowny sposób podłogę nowego/byłego mieszkania (sytuacja w stylu: "Trzymasz ten flakon?" "Trzymam, trzymam… O już nie.") skuteczne na wszystkie kruche, szklane, porcelanowe przedmioty. Jeżeli przedmiot nie jest zbyt kruchy i nie chce zostać Bohaterem możemy mu pomóc np.. Na nim siadając, upuszczając (niechcący) nań leżącego już coś ciężkiego np. młotek ("Nie wiem Kochanie skąd on się wziął w mojej ręce.").

Ignorowanie.
Sytuacja gdy Jednej Połówce się podoba a Drugiej już jednak mniej (np. gdy jest to prezent od Jego byłej dziewczyny/kochanki/lub coś do czego ma sentyment a zdecydowanie dawno się powinien tego pozbyć). Metoda dla małżeństw lub innych podobnych związków. Ogólnie chodzi o to by ta strona której się przedmiot podoba nie reagowała/ignorowała zaczepki tej strony której się prezencik nie podoba, w końcu da se spokój.
WAŻNE!!! Nie stosować gdy t a druga strona ma bardziej wybuchowy temperament, gdyż ignorowanie może skończyć się wtedy mało przyjemnymi skutkami (jeśli to będzie tylko tydzień bez seksu to macie szczęście, bardziej prawdopodobne są obrażenia ciała, głównie twarzy(ach te paznokcie) wypędzenie z domu, itp.).

Środek przeczyszczający.
Jeżeli przedmiot jest wyjątkowo szkaradny możemy przyozdobić nim powierzchnię naprzeciwko najważniejszego miejsca siedzącego w domu. Dzięki temu pewne rzeczy będą nam łatwiej i szybciej wychodzić. Jednakże należy pamiętać iż jeżeli przedmiot jest bardzo szkaradny, to może nam coś wyjść i z tyłu i z przodu.

Jestem hardcorem ze zdolnościami manualnymi.
Rozwiązanie dla osób podróżujących samolotami. Wycinamy z foli aluminiowej kształt noża, sztyletu, pięcio calowej stalowej wykałaczki, czegokolwiek innego niewielkiego groźnie wyglądającego (co bardziej uzdolnieni manualnie mogą wyciąć gwiazdki Ninja). Przyklejamy wycięty kształt do naszego wspaniałego prezentu i zaklejamy/zamalowujemy tak by miejsce przyklejenia było niewidoczne. Pakujemy bagaż podręczny tak by nasz wielce ukochany prezent był blisko brzegu bagażu. Wybieramy się gdzieś w podróż samolotem. W trakcie odprawy nasz bagaż podręczny zostanie prześwietlony promieniami rentgena (gamma, beta czy inne jakieś) i w efekcie gdy ochrona lotniska dobierze się nam do bagażu powinna profilaktycznie dla bezpieczeństwa pasażerów zarekwirować nasz prezencik. Na pewno nam go już nie oddadzą i problem z głowy.
Należy pamiętać że mogą nas poprosić na rewizję osobistą którą przeprowadzi na nas "Pan Wiesław"(i wbrew naszym oczekiwaniom, nie będzie to ksywka ponętnej 22 letniej blond piękności pracującej w ochronie lotniska).
Powyższą metodę można też zastosować jako "fajna przygoda" komuś kto się wybiera w podróż samolotem, zwłaszcza gdy wiem kim jest "Pan Wiesław".

Mam nadzieję że poradnik się wam przyda, a w komentarzach może napiszcie jakie Wy macie metody na gubienie "wspaniałych prezentów".

poniedziałek, 7 stycznia 2013

1. Czytajcie

Jako, że jest dziś poniedziałek, to wklejam pierwszy post, dotyczący wspólnego spędzania czasu. Zacznę bez szaleństw. W sumie i do tego z czasem dojdzie ;)
1. Czytajcie.
Połóżcie się/ usiądźcie w wygodnych dla siebie miejscach. Blisko. By Wasze nóżki, brzuszki lub inne części się dotykały, albo były po prostu tuż tuż. Gotowe do posmyrania. Ten sposób nadaje się również dla tych trochę bardziej rozeźlonych i zrutyniałych partnerów. W końcu nie trzeba rozmawiać, zatapiasz się w wybranej lekturze. Może z czasem zaczniesz dostrzegać Partnera/Partnerkę. Tyle Was łączy i tyle jest rzeczy, które mogą fascynować, bo są inne :)

W tej propozycji masz czas dla siebie, ale jednocześnie dla Niego/Niej jak będzie potrzebował/a o coś zapytać, coś rzec, z czymś się podzielić, to jesteś.
Nie denerwuj się, że przerywa, przecież co to za problem trzymać palec tam gdzie Twój wzrok był ostatnio.
Czytanie swoich książek pozwala Nam się wyciszyć, zrelaksować, przypomnieć, że mamy swoje pasje, mamy siebie. Podoba mi się wizja zatopienia w lekturze z Połówką Jabłuszka obok (wiem, że winni się tłumaczą, ale pisząc to, wcale nie myślałam o odmianach taniego wina:)

A czy Wam podoba się czytanie obok siebie?

Thor... i co było dalej

Powiem szczerze,że jak słyszałam propozycje oglądania filmów o (super)bohaterach typu Iron Man, Hulk i takie tam, to czekałam aż komuś przejdą te wygłupy. W razie uporu pozostawała moja ewakuacja.
Najczęściej zachęty takowe słyszałam od B., który z pewnością stosując metodę "na kroplę", nieustannie rozmiękczał grunt;) aż się udało. Poczułam, że mogę. I się zaczęło.
Thor jak zauważyliście był pierwszy. Postanowiłam zobaczyć jak nordyccy bogowie zostali przedstawieni. Naczytałam się serii o Kłamcy i książki Neila Gaimana. Chciałam tylko porównać... Zaraz potem byli Avengersi i tak już poleciało: Captain America, Iron Man i...

...i weekend się skończył 


Myślę o kolejnych filmach, które czekają na obejrzenie. Już wiem, że to nie jest takie złe i nudne ;)
Chciałabym częściej sie tak przełamywac w Nowym Roku.


PS już od jakiegoś czasu myślę nad serią postów. Fajnie jak zarzucicie pomysłami, ale i bez tego mam sporo propozycji :)
Zacznę od tego, że wstępnie w poniedziałki (bo to mój ulubiony dzień tygodnia) zacznę swój cykl pt. TANDEM. Założenie jest takie, że posty będą dotyczyć sposobów na zorganizowanie sobie zajęcia. Oczywiście nie w pojedynkę. Wiem, że bycie singlem jest niezwykle atrakcyjne, ale ja się na tym przestałam znać ;) mogę pisać tylko o związkach, a konkretniej o Naszym związku. Nie-najłatwiejszym, niezbyt spokojnym, wymagającym, jeszcze niedługim.
Wracając, powiem tyle, że może się trochę pomysłów uzbierać. Myślę, że z Wami i ja się czegoś nauczę. jak na razie nikt sie nie odzywa :), więc będę monologować dalej.

Czytajcie miło :D 

czwartek, 3 stycznia 2013

Z życia wzięte

ONA: Chcesz obejrzeć "Jak wytresować smoka"?
ON: Przecież to oglądaliśmy.
ONA: To nic.
ON: Teraz?
ONA: [cichutko] Tak.
ON: No dobra. A skoczysz mi po piwo i chipsy?
ONA: [stosuje zasadę "Nie wiesz co powiedzieć? Pokaż cycki.]

No i jak tu z taką rozmawiać :D

Być razem, a jednocześnie dawać sobie samotność

Nie od dziś wiadomo, że każdy z nas potrzebuje chwili wytchnienia, odrobiny przestrzeni i pobycia tylko z samym sobą. Małżeństwo jako tako temu nie sprzyja. Nie mówiąc już o byciu rodzicem. Na pewno mamy potrzeby by czasem zaszyć się tylko w swoim świecie, pomimo ogromnej miłości do tej drugiej strony. Ciężko stwierdzić kto tego bardziej potrzebuję. One czy Oni? Jeśli chodzi o moje doświadczenie i zasłyszane historie, to mogę się przyznać, że kobiety bardzo przypominają te pasożyty, które żyją na pniach drzew i żywią się tym co "gospodarz" wyprodukuje (huby). Skaczemy wokół tych swoich Królewiczów, pragnąc ich uwagi i czułości. Sprzątamy dla nich, stroimy się dla nich, nawet staramy się nie za często wychodzić do koleżanek by być na wyciągnięcie ręki.
Tak, ja jestem praktycznie taka sama. Nie dbam o własny rozwój, bo chcę sprawiać przyjemności swemu mężczyźnie. Jednak czuję, że czasem się jednak dusi. I nie, wcale nie zwisam mu wtedy z szyi... ;)
Podziwiam wszystkie Te z Was, które mają swoje pasję i często każą Jemu czekać (albo Im;) na siebie. Przez okres naszego małżeństwa staram się nauczyć, że każde z nas potrzebuje czasu dla siebie. Zauważyłam rewelacyjną zależność, że gdy mamy (my Kobietki) czas dla siebie, to potem nasze spotkanie (z Nim) jest jeszcze bardziej wartościowe, może nie jest tak długie, jak mogłoby być, ale ma większą jakość. Ach... Ta jakość :)
Właśnie teraz B. ogląda film, który uznał, że będzie dla mnie raczej nieciekawy. Sądzę, że się myli, ale z drugiej strony tez potrzebuję mieć trochę czasu dla siebie. Muszę przygotować trochę papierów na jutro. Co by nie mówił, że zostawiam na ostatni moment.. ;)
Wracając do tematu. Kobietki! jest tyle rzeczy, które warto zrobić dla siebie. Od wyjścia z psiapsiółką (w końcu można porozmawiać na ważne tematy), po zakupy (które też można w sumie z przyjaciółką;) aż po domowe SPA czy poczytanie książki przy dobrym alkoholu, czy co tam lubicie.
Żeby jeszcze zachęcić to wymienię jeszcze co mi przychodzi do głowy. Może to komus pomoże. Mi na pewno, cos tam uporządkuje:)
* szycie, wyszywanie, dzierganie i wszystko co powinno wyciszać, ale może jeszcze bardzie wkur...yć jeśli się jest początkującym amatorem jak ja :D
* malowanie (dla tych co mają czym i na czym)
* sprzątanie (żartowałam, to miało być przyjemne;)
* pisanie książki, opowiadania, albo posta na bloga
* pichcenie, gotowanie, smażenie (dla tych z lepszym metabolizmem;)
* wszelkie scrapbookingi, decoupage, czy tworzenie czegoś z niczego
* wychodzenie na imprezy (najlepiej ze sprawdzonymi znajomymi)
* robienie spotkań u siebie/Was
* chodzenie do kościoła (jak ktoś czuje taką potrzebę)
* sporty ekstremalne (bungee, nurkowanie z rekinami, paintball, wyprzedaże:)
* sporty mniej ekstremalne (pływanie, jazda na łyżwach, czy ping pong;)
* oglądanie tv (może tak nie rozwija, ale pozwala oderwać się od myślenia, choć troszkę)
* ćwiczenie gry na instrumencie (nie chodziło mi o nerwy)

Podsumowując. Rozwijajcie się w każdy możliwy sposób, odpoczywajcie w jak najprzyjemniejszy. Radujcie tym co się dzieje tu i teraz. Pozwólcie mu zatęsknić. Niech się rozejrzy za Wami, postara. Jeśli nie, to przynajmniej jest jasne, że nie warto aż tak wokół Niego skakać ;)

środa, 2 stycznia 2013

Chcę prywatną salę kinową!

Byłem ostatnio w kinie na ekranizacji "Hobbita" J. R. R. Tolkiena. Świetny film, dobrzy aktorzy, świetne zdjęcia ogólnie bardzo dobrze spędzone prawie trzy godziny w kinie.

I wszystko by było super, gdyby nie widownia.

Ja rozumiem, film był, jak na dzisiejsze standardy długi bo trwał 2 godziny i 49 minut (mniej więcej) plus to co trzeba było odstać w kolejce po bilet to mogło wyjść jakieś trzy i pół godziny, człowiek może zgłodnieć w tym czasie.

Ale żeby ŻREĆ przez cały seans? Nie rozumiem tego, jak to możliwe że przez cały film było słychać szelest foliowych woreczków, paczek chipsów i któż wie czego jeszcze. Przez cały film była tylko jedna, dosłownie jedna, krótka chwila kiedy było cicho.

Albo ludki które muszą komentować akcje na ekranie, pół biedy jak by to robili konstruktywnie, ale nie, oni muszą rzucać gówniarskimi tekstami lub przynajmniej gdy jest cicha scena filmu, chrząkać.

Jak świnie, żrą i chrząkają/gadają.

I oczywiście przy tak dużej liczbie osób musi się zdarzyć kilka które nie wyłączą, nie wyciszą telefonu. Ja rozumiem starszą Panią w kościele, która telefon dostała i jej wnuczek nie wytłumaczył wszystkiego, ale dorosłej kobiety w wieku do czterdziestki, nie rozumiem. No po prostu nie rozumiem. No nie wiem, czy ona zakłada że każdy jej znajomy, kolega, koleżanka, przyjaciółka, mama, siostra, brat wiedzą że jest w kinie i nie powinni do niej dzwonić? No nie sądzę. I oczywiści, jakże mogło by być inaczej, zamiast kulturalnie odrzucić połączenie i zapaść się pod ziemię. To nie. Ona musi odebrać! I tak, oczywiście, musi poinformować że jest w kinie, szeptem budzącym umarłych na Powązkach.

Ja naprawdę uwielbiam oglądać filmy na gigantycznym ekranie z dźwiękiem full przestrzennym, nastroić się maksymalnie na chłonięcie i rozkoszowanie się filmem. Ale gdy doświadczam takich dodatkowych wrażeń jak wyżej opisałem, to jednak nie da się cieszyć i nie żałować tych czternastu, dwudziestu czy ile tam wyjdzie, wydanych złotówek. Dlatego właśnie kiedyś chcę mieć własne kino, wbrew pozorom nie jest to jakiś gigantyczny koszt. Projektor, nagłośnienie, kanapa i co tam jeszcze będzie potrzeba, można upchnąć w kwocie 5tyś :D… zaczynam zbierać :D

Sylwester 2012 - Nowy Rok 2013



Organizowaliśmy w tym roku zabawę Sylwestrową w mieszkaniu. Wszystko zaczęło się od pytania przyjaciółki B. czy nie spędzimy ostatniego dnia w roku wspólnie. Stwierdziłam: „czego nie” ale im bliżej było imprezy tym bardziej zastanawiałam się czy to rzeczywiście taki dobry pomysł. Spędzenie paru godzin w trzy osoby mogło być trudne. Jakoś nie wiedziałam o czym można by rozmawiać i co robić do północy.
Jako, że jestem spontaniczna w swym zachowaniu w ostatnim wręcz momencie wpadłam na pomysł, by urządzić imprezę w większym gronie. Wstępnie zaprosiłam swoją dobrą koleżankę z małżonkiem.
Niestety na więcej nie dostałam pozwolenia. B. strasznie się broni przed wszelkimi spontanicznymi akcjami, najlepiej dla niego jak zna jakiś miesiąc wcześniej cały harmonogram, budżet i listę gości. Niestety ze mną się na razie tak nie da. To ja jestem tą roztrzepaną połową w naszym związkuJ
W sumie 31. było nas sześcioro: Aga, Magda, Janusz (mąż M.), Piotr (mój brat) i my.
Rozłożyliśmy jedzenie na stole i głosami większości zaczęliśmy zabawę w tzw. Mafię. Większość nigdy nie miała z tym do czynienia, łącznie ze mną. Aga wyjaśniła zasady, które były całkiem proste. Umawiamy się na jakiś zakres postaci (np. z bajek, filmów, prawdziwe). Piszemy postać na kartce i podajemy osobie obok. Jak już wszyscy mają to zaczynają się pytania, na które pozostali mogą odpowiedzieć tylko „tak” lub „nie”. Osoba, która pyta, robi to do momentu, aż nie dostanie negatywnej odpowiedzi. Oczywiście kto pierwszy ten lepszy :)
Zabawa tak nas pochłonęła, że dużym zaskoczeniem okazało się, że już dochodzi północ. Szampan wystrzelił. Nowy rok się zaczął.
Byłam naprawdę zadowolona z przebiegu imprezy. Sądzę, że tak dobrze bym się nie bawiła, gdybyśmy zdecydowali się na inną propozycję.
Jedynym bólem był stos naczyń do zmycia. W Nowy Rok pozmywał je B. Nie wiem czy zdaje sobie sprawę, co zrobił. W końcu jaki Nowy Rok, taki… ale ciii :)